Go to commentsHistoria nr 2. Ziutek [część 1]
Text 2 of 5 from volume: Dwie historie
Author
Genrenonfiction
Formprose
Date added2020-10-09
Linguistic correctness
Text quality
Views675

Historia nr 2

Ziutek

(oraz krótki zarys kilku innych zbrodni popełnionych w Ornecie w latach 2001 - 2019, ze szczególnym uwzględnieniem przełomu 2008 i 2009 roku.)


Słowo wstępne


A teraz przedstawmy drugą (obiecaną w tytule) historię - historię, która nie znalazła jeszcze zakończenia, nie została w pełni wyjaśniona, kiedy zacząłem ją pisać. Natomiast niewątpliwie mamy ofiarę i podejrzanego. Również ta opowieść jest autentyczna i także z nią otarłem się w swoim życiu; przecież tak dobrze znałem jej głównego bohatera, jak i wiele „pomniejszych“ postaci.

Przekaz jest próbą wtłoczenia go w ramy (jeżeli tak moge napisać) reportażu, dokumentu, podobnie jak pierwsza publikacja tego małego zbioru tekstów (i chyba, częściowo, nim jest). Chociaż muszę przyznać, że nigdy nie interesowałem się zasadami rządzącymi przy pisaniu powyższej formy literackiej, i być może zadaję jej gwałt, więc niech, Czytelnik, bardziej niż ja obeznany z tą formą wypowiedzi pisanej, będzie wyrozumiały, bo nie chodziło mi tu o napisanie (zgodnie z warsztatem) reportażu, a raczej o przybliżenie samej zbrodni, pokazania jej tła.

I tutaj zachowałem anonimowość jeżeli chodzi o nazwiska. Oczywiście czytelnik zorientowany z tematem, zamieszkujący Ornetę (miejsce wydarzeń), bądż jej okolicę, rozpozna jej bohatera/ów lub tylko czytelnik dociekliwy, bez trudu odnajdzie informacje o tym zabójstwie (lub nieszczęśliwym wypadku) choćby na Internecie.

W trakcie pisania pierwszej historii, wypłynęła na światło dzienne druga; wówczas podjąłem decyzję o dołączeniu jej do pierwszej i nadania im wspólnego tytułu.

Obie relacje wydaje się łączyć jedna wspólna cecha: zwykły człowiek staje się mordercą.

Oczywiście mamy tu do czynienia z inną osobą niż te z pierwszej opowieści - mężczyzną wcześniej karanym za różne przestępstwa przez powołane do tego sądy. Jednak złodziej, bandyta nie musi być od razu mordercą. Marcin był już raz podejrzany o zabójstwo, wtedy okazał się niewinny. Czy tak będzie tym razem? To pokaże śledzctwo, o tym zdecyduje sąd.


Zbrodnia dokonuje się


Na początku lat dziewięćdziesiątych miałem kolegę. Na imię miał Marcin, a przezywaliśmy go Ziutek. Razem słuchalismy metalu, jeździliśmy na biwaki i koncerty, piliśmy piwo. Potem skończyły się lata szalonej młodości - powoli wkraczaliśmy w dorosłe życie i tu nasze drogi rozeszły się; wyjechałem na studia do Torunia.

W pewnym momencie zaczęły dochodzić mnie słuchy: Marcin siedział za to, to za tamto, wiecznie był na bakier z prawem, wychodził tylko na krótka chwilę, by znów wracać za kraty; może nie potrafił inaczej? Za co siedział? Nie interesowałem się tym specjalnie.

Spotykał się z jedną dziewczyną z Ornety - panną z dzieckiem, której, jak twierdził, nigdy nie zostawi. Miał gdzie wracać. Był dobry dla swojego przybranego syna.

Pewnego razu przyszedł do sklepu z artykułami budowlanymi i zapytał grzecznie sprzedawczynie - właścicielkę o siekierę. Ta pokazała mu kilka tego typu narzędzi. Marcin wybrał jedną i wyszedł, niezapłaciwszy za nią. Następnie udał sie na pobliską ulicę i rozwalił tym przedmiotem czyichś samochód. Znowu wrócił za kratki.

Po kilku dniach wyszedł na wolność.

Potem przyszło na świat ich wspólne dziecko, Marcin zaczął jeździć do Niemiec do pracy na budowach - wydawało się, że zmierza we właściwą stronę. Któregoś dnia pobił swojego pracodawcę - Niemca i tak skończyło się jego zarobkowanie zagranicą.

Kiedyś w czasie rozmowy z innym swoim kolegą o Marcinie, powiedziałem:

- Ja kiedyś z nim nie jeden raz piłem i nie odwalała mu szajba.

- No tak! Tylko wtedy nie było dopalaczy.

W Boże Narodzenie 2018 roku w naszym rodzinnym domu spotkaliśmy się ja, mój brat, Marek, jego żona, Monika i syn, Dawid oraz nasza rodzicielka. Drugiego dnia świąt wybraliśmy się z bratem na spacer, odwiedzic stare ulice i miejsca. Spotkaliśmy wtedy Ziutka (który akurat przebywał na wolności), chwile póżniej siedzieliśmy u nas w domu przy kawie i papierosach. Marcin miał chęć popić, odświerzyć dawne czasy, ale Marek świeżo po chorobie nie mógł pić alkoholu, a ja po pięcioletniej przerwie bez wysokoprocentowych trunków poprzestałem na jednym piwie, więc Ziutek, spragniony, długo nie zabawił u nas.

Po jego wyjściu Dawid zapytał ojca:

- Tato! A skąd ty go znasz?

Tu warto przytoczyć opis Marcina.

Pomimo czterdziestki na karku sylwetkę miał nadal szczupłą, ale muskularną, włosy nosił scięte na zapałkę, wyostrzone rysy nabrały wyrazu - jak to się kiedys mawiało: starego garusa, przedramiona i szyję zdobiły liczne tatuażę. Często widywało się go w białych sportowych bluzach i kurtkach, jakby chciał powetować sobie długotrwały brak błękitnego nieba i ożywczej złocistości słońca.

Aż któregos dnia...

Impreza trwała krótko. Ziutek, drugi mężczyzna (jak się później okaże ofiara) oraz dwie kobiety,  pili alkohol w mieszkaniu jednej z nich. W pewnym momencie doszło do kłótni o dług pieniężny. Marcin pobił kompana od butelki, wskutek czego ten zmarł. Uczestniczki popijawy prawdopodobnie zachowały bierność. Trwa śledztwo.

W czasie pogrzebu trumna z ciałem zabitego miała być zamknięta; powodem miało być ukrycie spustoszeń jakie miał pozostawić obuch siekiery czy też młotka na twarzy ofiary. Jest jeszcze druga wersja: mężczyzna miał jeszcze następnego ranka po pobiciu wybierać się do pracy, lecz nagle poczuł się żle; chwilę potem nastąpił zgon. Obie wersje, jak widać wyżej, znacznie się różnią. Jedna wskazywałaby na nieszczęśliwy wypadek, druga raczej świadome działanie.

Marcin był już kiedyś podejrzany o zabójstwo; wówczas okazał się niewinny. Czy tak będzie i teraz? Myślę, że nie! Drugie oskarżenie wydaje się mieć solidniejsze podstawy. Ale nie chcę nikogo skazywać zawczasu; od tego są przecież sądy!

Jakiekolwiek one są w naszym pięknym kraju.


„Zbrodnicza“ Orneta


Kilka lat temu Orneta, ta mała niespełna 10 - tysięczna mieścina, padła ofiarą małej histerii. Kilka, następujących po sobie w krótkim okresie czasu, morderstw wstrząsnęło mieszkańcami. Ale zanim przejdziemy do nich, warto wspomnieć o paru rzeczach.

Przed reformą podziału administracyjnego Polski z 1999r., Orneta leżała w granicach dawnego wojewódzctwa elbląskiego. Jeszcze przed tą datą jeden z ornecian trafił „szóstkę“ w Totto Lotka. Póżniej wyjechał do USA, ale zanim do tego doszło, obdarzył mieszkańców Ornety nowoczesną, prosto z fabryki karetką pogotowia, nie jakiegoś tam dużego Fiacika, ale porządny zachodni wóz, w obawie zapewne, żeby Elbląg nie przejął pojazdu, drugą taką samą dostała nadrzedna instytucja. Karetka, jak twierdził jeden z byłych już teraz sanitariuszy - kierowców, była bardzo droga w eksploatacji. Nie przeszkadzało to po paru latach elbląskim władzom w próbie zawłaszczenia i drugiego pojazdu. Zawiązała się obywatelska grupa, która postanowiła protestować i fizycznie nie dopuścić do zabrania miejscowej karetki. Udało się co prawda, ale nie na długo. Dziś po tej karetce nie ma nawet śladu. W Ornecie oczywiście.

Wspomniana wcześniej reforma administracyjna Polski  z dniem 1 stycznia 1999 roku zmienia podział administracyjny Polski, wprowadzając 3-stopniową strukturę podziału terytorialnego. W wyniku reformy utworzono 16 województw i 308 powiatów. Reforma w założeniu miała na celu budowę samorządności i usprawnienie działań władz w terenie.

Tworzenie się nowego powiatu przebiegało bardzo opornie. Braniewo czy Lidzbark Warmiński wahano się. Lidzbark zabiegał o Ornetę, bo bez niej nie był by powiatem. Miasto złożyło wiele obietnic, m. in. miała powstać w Ornecie filia urzędu skarbowego (Bartoszyce). Filia jest, ale oczywiście tylko w Lidzbarku. Wszystkie (czy prawie wszystkie) obietnice pozostały obietnicami przedwyborczymi, kiełbasą przedwyborczą, to chyba najlepsze określenia. Myślę, że deklaracje złożone konkretnym osobom w Ornecie też nie pozostały bez wpływu. W końcowej fazie miasto chciało przyłączyć się jednak do Braniewa, ten jednak już nas nie chciał.

I tak zaczęły się rządy Lidzbarka Warmińskiego, a raczej pasożytowanie na podległym sobie mieście, przy milczącej zgodzie vicestarosty i orneckich radnych.

Obecnie (po raz kolejny) starostą jest mieszkaniec miasta powiatowego, a jego przydupnikiem (o, przepraszam! vivestarostą), po raz kolejny były burmistrz Ornety.

Nastąpiły pierwsze ważne decyzje: po pierwsze zlikwidowano pogotowie ratunkowe i utworzono ratownictwo medyczne. Nic w tym dziwnego, bo to raczej ogólnokrajowy trend. Jednak najbardziej dziwną rzeczą jaką mogli wymyślić „mądrzy“ ludzie u władzy było wymienianie się przewożonym pacjentem na trasie Orneta - Lidzbark Warmiński (gdzie znajdował się szpital). Wyglądało to tak: W połowie drogi (na około 18-nastym km) we wsi o nazwie Babiak, karetka czekała na wyjeżdżającą jej naprzeciw z Lidzbarka Warmińskiego siostrę - pojazd. W rzeczonej miejscowości następowało przeniesienie transportowanego pacjenta z karetki orneckiej do karetki lidzbarskiej. Pierwsza wracała pusta, druga z chorym jechała do Lidzbarka Warm. Decyzję taką, miała podjąć ówczesna pani dyrektor szpitala lidzbarskiego. Mając, jak niosła wieść gminna, oparcie w marszałku wojwwódżctwa warmińsko - mazurskiego robiła sobie, co chciała, podejmując nawet tak absurdalne decyzję. W czasach PRL - u w naszym mieście pogotowie ratunkowe miało ok. trzech pojazdów, dziś jest jeden. Któregoś dnia na ulicy Podleśnej jeden z mieszkańców dostał zawału i to był jego pierwszy pech tego dnia, drugim było to, że jedyna karetka, jaką dysponowała Orneta, wyjechała na wezwanie do wypadku. Po zawałowca przyleciał z Olsztyna śmigłowiec ratowniczy.

Drugą ważną zmianą było ograniczenie działalności komisariatu policji w Ornecie jedynie do kilku godzin w ciągu dnia, ale o tym napiszemy dalej, a tu przejdziemy do działalności policji w samym Lidzbarku Warmińskim. Zwłaszcza, że ledwie przebrzmiała sprawa św. p. Igora Stachowiaka we Wrocławiu, a teraz, kiedy piszę te słowa, nie zakończyło się postępowanie w sprawie śmiertelnego postrzału przez policjanta w Koninie. Ciekawe jest też to, że Komendantem Głównym Policji ciągle jest ta sama osoba, którą przyłapano na kłamstwie przy wrocławskiej sprawie; wtedy nadinspektor, dziś inspektor generalny policji.

Kilka lat temu głośno było o lidzbarskiej policji. Jeden z niepełnosprawnych mieszkańców tego powiatowego miasta znalazł w krzakach (zapewne porzucone lub zgubione przez złodzieja) talerze od sztangi i sprzedał je na złomie (czy też tylko zdołał spróbować). Wkrótce wylądował na przesłuchaniu w miejscowej komendzie.

Policjanci nie bawili się w ceregiele i od razu przeszli do rzeczy - bili pałami po gołych stopach, tak że mężczyzna po tym „przesłuchaniu“ nie mógł włożyć butów. Bogu ducha winny wskazał „wspólnika“ i teraz obaj byli „przesłuchiwanni“. Pózniej okazało się, że powyższe talerze od sztangi pochodziły - jak łatwo sie domyślić - z włamania do miejscowej siłowni.

Kiedy okazało się, że są niewinni, wypuszczono ich. Mężczyzni złożyli zawiadomienie do prokuratury. Prokuratura w Bartoszycach zbadała sprawę i... umorzyła ją. W uzasadnieniu podano: „Policjanci są solidarni (w zmowie milczenia) i nie wydają kolegów, a sami poszkodowani nie widzieli sprawców, gdyż byli do nich odwróceni tyłem, klęcząc na stołkach.

Mężczyzni szukając sprawiedliwości, wystapili w ogólnokrajowej telewizji, opowiadając swoją historię. Efekt ich wystąpienia to pozew o odszkodowanie, które zresztą otrzymali.

Rok póżniej miało miejsce drugie wydarzenie związane z lidzbarską policją, tym razem nie na komisariacie, a w prywatnym mieszkaniu.

Policjanci z Lidzbarka Warmińskiego wchodzą do lokum. Właściciel lokalu zwraca się do mundurowych: „Ja, panowie, spieszę się do pracy, ale jest żona, ona z wami porozmawia.“ Policjanci zgadzają się, ale jak zaraz zobaczymy, tylko pozornie.

Mężczyzna wychodzi. Jest na schodach. W pewnym momencie czuje uderzenie od tyłu w plecy. To jeden z policjantów, jak twierdzi poszkodowany, wybiegł za nim i kopnął go w plecy. Kopnięty od tego czasu ma problemy z kręgosłupem. Po zajściu udaje się do lekarza, robi obdukcję, a następnie składa doniesienie do prokuratury. Wie kto to zrobił, potrafi rozpoznać twarze policjantów.

Ta sama Prokuratura w Bartoszycach wszczyna dochodzenie przeciwko... składającemu doniesienie za stawianie oporu oraz czynną napaść na policjanta na służbie. Oskarzony dostaje karę jednego roku pozbawienia wolności.

I jeszcze jedna kwestia odnośnie powiatu. Jako że w wojewódzctwie  warmińsko - mazurskim jest największe bezrobocie w kraju, a powiecie lidzbarskim największe w wojewódzctwie to sytuacje ratuje się statystyką. Starost w gazetce powiatu szumnie ogłasza, że w tym roku zatrudnił trzysta osób w ramach prac interwencyjnych i robót publicznych, tyle że nie wspomina na jaki okres te osoby były zatrudnione. A przeważnie są to dwa, trzy albo pięć miesięcy (także jeden miesiąc), szczęściarze na sześć. Spotkałem się też z sytuacją, gdy do mojego znajomego zwrócono się z prośbą o odśnieżanie terenu koło miejskiego domu kultury. - „Zarobisz sobie“ - zachęcano. Odśniężanie trwało jakieś dwa, trzy dni, wszystko przebiegało zgodnie z prawem, znajomy miał umowę, ubezpieczenie i skierowanie z Powiatowego Urzędu Pracy. Jakie było jego zdziwienie, kiedy za parę dni stara sie o wolne miejsce na roboty publiczne czy też prace interwencyjne. - „Przecież już panu pomogliśmy w tym roku - zdziwiono się. - „Są inni, którym trzeba pomóc, pan, może się starać o kolejną pomoc za dwa lata.

Burmistrz Ornety organizuje spotkania z bezrobotnymi i prowadzi je sam z bardzo prostego powodu: jego poprzednik bajdurzył na takich spotkaniach jako sekretarz gminny i to wywindowało go na fotel burmistrza, a teraz po raz kolejny na vicestaroste.

Czasami bezrobotnym brakuje dosłownie miesiąć czy dwa do pełnego roku zatrudnienia, żeby otrzymać upragniony zasiłek. Wtedy pan burmistrz niczym dobry ojciec, pociesza takie osoby, obiecuje, że zrobi wszystko, żeby te osoby dopracowały sobie do pełnego roku, robi listę kandydatów. Ale na obietnicach się kończy. Na którymś z kolejnych spotkań rozkłada ręce: - „Nic nie dało się zrobić! Nie mam na to wpływu!“ To nie ma znaczenia, że zasiada w Powiatowej Radzie Rynku Pracy (zresztą nawet o tym nie wspomina). No bo co on może?

Kolejne ważne decyzje nastepują po sobie: a są to brak zmian... kolejny brak zmian... itd., itp.

  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Słabo napisane, ale ukazuje samo mięso życia na prowincji. Hard core. I ci sfrustrowani policjanci...
Wszędzie w Polsce jak popatrzysz szczegółowo takie rzeczy widzisz - bo w serwisach info w tv to są marginalne wiadomości.
avatar
Pewnie tak. Ale ten "hard core", jak go nazywasz, to tylko tło dla właściwej części utworu, czyli samej serii morderstw.
Przy okazji muszę napisać, że po wprowadzeniu tekstu, jeszcze go poprawiałem, a po tym komentarzu zostało to zablokowane. Pal go licho jeżeli chodzi o pisownie, chociaż parę poprawek jeszcze bym wprowadził (to oczywiście moja wina), ale muszę odnieść się do paru faktów (bo one są jednak przy takim tekście najważniejsze). W sprawie pobicia na Komendzie w L.W. złożono skargę do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, a wcześniej, poszkodowani złożyli skargę do sądu w Bartoszycach, który nakazał powtórne zbadanie sprawy. Została ona dokładnie z tych samych powodów umorzona powtórnie. Skradzione talerze od sztangi pochodziły z włamania do siłowni, do sąsiada pierwszego zatrzymanego lub chodzi tu o siłownię położoną w pobliżu miejsca zamieszkania zatrzymanego - siłownie "po sąsiedzku". Spotkałem się z różnymi wersjami, więc sam nie jestem pewny. Odnośnie kopniętego na klatce schodowej, jak dobrze pamiętam, otrzymał on rok w zawieszeniu. Oglądałem program w telewizji parę lat wcześniej, a o drugiej sprawie nie pisano tak obszernie, a sprawdzając to dzisiaj w sieci, nic na ten temat nie znalazłem.
avatar
Czy milicja, czy policja, zawsze to przecież jednak nasi chłopcy. "Jadą, jadą chłopcy! Chłopcy-radarowcy: niebieska czapeczka, u boku pałeczka!" - śpiewał stary Rosiewicz - "Jadą za rogatki i zza rogu chatki radar już notuje, wszystko rejestruje, każde przekroczenia, czeka na jelenia!"
© 2010-2016 by Creative Media